Kliknij klawisz TAB i wybierz opcję klikając ENTER. Jeżeli przejdziesz całe menu WCAG, to okno schowa się i pojawi się ponownie treść strony.

Ciało wiersza - Eugeniusz Tkaczyszyn - Dycki

Ciało wiersza - Eugeniusz Tkaczyszyn - Dycki

Eugeniusz Tkaczyszyn - Dycki - Ciało wiersza



1.

O poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego wiele się powiedziało, wiele się napisało. Jest to Lirnik Mazowiecki, z przemyskim rodowodem – nikt zaprzeczać nie będzie. A, że jego rapsody niosą się od łąk po strzechy – wiadomo. Dlatego punktem wyjścia niniejszego szkicu jest próba przeczytania Ciała wiersza, starająca się wyzerować wszystkie oczekiwania czytającego. Czy da się jednak zupełnie zignorować wszystko, co już się w głowie na temat tych wierszy, uleżało? Będę starał się nie spodziewać spodziewanego. Będę próbował zostawić w tyle cały polonistyczny i prywatny sztafaż, starając się porzucić własne przekonania, czy rozpoznania. Chciałbym zaaplikować sobie lekturową amnezję i przeczytać te wiersze tak, jakby się słuchało muzyki po raz pierwszy, kiedy jeszcze nie bardzo wiadomo, co z czym połączyć. Dlatego raz jeszcze chciałbym nazwać i opisać tony i półtony, pauzy i sola, wszystko, co składa się na melodię Dyciowego wiersza. Od nowa. Czasami zerkając w uczone woluminy.

2.

Wiersze mają ciała, receptory poznawcze, czułe czułki odbierające rozmaite sygnały, system permanentnej zmysłowej gotowości na odnawianie postaci znanego, najeżone elektrycznością końcówki nerwowe, połączenia naczyniowe z innymi życio(o)biegami, palące się na czerwono synapsy. Wiersz jest strukturą chybotliwą, jest odpryskiem od rozgrywającego się wewnętrznego dramatu, choć przecież jest on jedynym świadectwem metamorfoz, którym ulega pojedyncza świadomość, wpisana w ciało, zapisana po stronie życia. Tajemnicze są krańce do których peregrynują wersy Tkaczyszyna-Dyckiego, ich przeznaczeniem jest ustanawianie minionego, zapis głosu niosącego refreny. Utwory Dyckiego są jak rumowiska pogruchotanych chwil, z których radość uleciała z pierwszą lepszą kurzawą: „ciemność jest wszędzie tam / gdzie widzisz siebie”. Wiersze pielęgnują pamięć zadr, katalogują doznane krzywdy, są kroniką zranień, gdzie doznane razy, wracają w przesłaniach kolejnych wierszy, odprawiających swoje guślarskie perseweracje, tańce nad gasnącymi ognikami oczu. Tak, by dopełnić miarę smutku, zszyć to, co rozpada się na stronie, pruje w ściegu wiersza. Ostinato psychotycznych wariacji. Piosenka o źdźble:

wiersz psuje się od głowy
kiedy niczego w nim nie ma
nadal więc zgłaszam
zapotrzebowanie na ketrel

i pernazynę cip cip maleńka
niech mi się napisze jeszcze jedna
piosenka cip cip malutka
nie rozmawiajmy dziś o skutkach

ubocznych wiersz bowiem psuje się
od głowy z uwzględnieniem
pozostałych członków przy czym największy
ból sprawia nam byle źdźbło

3.

Język polski to matecznik, gleba gotowa na siew. „Dycki jest archeologiem słowa. Nie chodzi przy tym wyłącznie o to, że sięga po archaizmy, w żadnym razie. Chodzi raczej o to, że poeta ma niezwykłą świadomość słowa, która uwzględnia ich biologię i historię (są one w tych wierszach niczym żywe twory, które mają też swoje historie”)1. „Dycki jawi się wiec jako performer używający poezji, choć przecież jest też arcypoetą, poetą lirycznym jak się patrzy”2. „Poezja Dyckiego opiera się na scalaniu imion”3. Może ojczyzna poety jest równocześnie jego wygnaniem? Przeczytajmy XXII:

dla polszczyzny jestem gotów
zapodziać się w każdym
mateczniku (przymierzam się właśnie
do wierszy Artura Międzyrzeckiego)

4.

Wiersze Dyckiego są transowe i dotykają najbardziej dotkliwych, bolesnych dla egzystencji rzeczy: choroby, tracenia zmysłów, oswojenia własnej świadomości ze swoim ciałem. Mówią o tożsamości, która stale bywa sabotowana przez różne języki, podręczniki, punkty widzenia, oczekiwania. O wymigiwaniu się od roli (społecznej, publicznej, prywatnej) jaką wypada nam podjąć, jak dodatkowe środki, by myśl o debecie była gwałtowna i nie czepiała się nas dłużej. Dycki w sposób wirtuozerski bajdurzy o naszej seksualności, która powoduje, że często zostajemy zredukowani do swoich żądz i pragnień, a podmiot zamienia się we własnego zakładnika, który rozpiera się w zbyt małej celi pogmatwanego umysłu, a frustracje kanalizuje w repetowaniu, powtarzaniu na głos(y) swoich roszczeń i chuci. Wracają echem te same imiona, rzuca się je tu jak zaklęcia, mające ożywić to, co już zasklepiło się w czasie i opadło, po całym fermencie, na dno, zostawiając osad, który zalega i nie pozwala widzieć czysto, choć śpiew niesie się bez jednej fałszywej nuty. („Każda piosnka przebolała, co na usta wschodzi, / Zda się, jakby żałowała, że się na świat rodzi”4). Bo poezja jest jedynym miejscem na ziemi, gdzie niczego nie można oczekiwać, nie wiadomo, co dostanie się w zamian, niepotrzebność wiersza, niepraktyczność jego uposażenia jest wspaniałą odtrutką na pragmatyczne, zorientowane na zysk, czy określone reakcje, działania. Rytualne zwrotki Dyckiego stale odnawiają źródło mowy. Poezja to dla autora Kochanki Norwida ciągłe ponawianie pisania, układanie słów z martwych ciągów, palenie lampek wierszy na nagrobkach zapadłych rymów, na ziemi z kości zzutych przez czas, z wersów i fraz zatartych inskrypcji, z metafor na zetlałych kartkach. Fragment modlitwy:

pierwsze drzwi były pełne brudu
i drugie i trzecie dały się
otworzyć tylko poprzez Pana Boga
który mnie natchnął (to jest

interweniował) pchnął je w związku
ze mną abym dostąpił nieba
wówczas rzekł Pan: „wprawdzie
nie przychodzisz czysty

ale też nikt nie przychodzi do mnie
bez skazy i zmazy oprócz tekstu
(w którym staramy się pokazać od najlepszej
strony) oprócz tej oto modlitwy”

5.

Człowiek jest stale uwikłany w swoje myśli, ciało, w popęd i śmierć, w bycie i niebycie. Historia staje się kłębkiem nie do rozplątania, a przynajmniej, nie da się przy tym nie pobrudzić rąk. Pamięć staje się starą śpiewką, którą tu się powtarza z nową orkiestrą ale ze znanymi instrumentami. W gruncie rzeczy Dycki pisze jeden wiersz, do którego prowadzą liczne drogi i wersy. Częstotliwość i pasmo jego liryki się nie zmienia, a jeżeli już, to są to drobne przesunięcia, semantyczne wahnięcia, lekko podkręcone nadajniki. Dycki to prawdziwy kuglarz. Poeta uników i tricków. Bohater jego wierszy raz jest poważny, choć w swojej powadze stroi miny i dąsy, innym razem – być może się zgrywa – podszywa wszystko ironią, z drugiej strony, kiedy mówi niezbyt serio, ma się wrażenie, że stawka wiersza jest śmiertelnie poważna, i nie wiadomo kto pierwszy odejdzie od stołu, kto pierwszy zamaskuje strach, ukryje przerażenie:

każdy z nas czeka na ciało
wiersza lub na coś
zgoła jeszcze większego

6.

moja matka Hrudnycha
moja prababka Hałapatycha
wszystko mi się rymuje
wszystko zresztą można zrymować

i upiększyć nawet własną
ukrywaną przed Marią gorszość
nigdy jej nie powiedziałem
moja matka banderówka przeszła

przez piekło i ciotka Marinka
siostra Bukity odleciała
w Lisich Jamach tylko ja się
obroniłem dzięki tobie

[Bartosz Suwiński]

1 A. Dziadek, Styl somatyczny – Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, [w:] tegoż, Projekt krytyki somatycznej, Warszawa 2014, s. 92.
2 M. Koronkiewicz, Wirujące talerze. O kłopotach z czytaniem Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, [w:], Fort Legnica, Port Wrocław, Stacja Literatura. 25-lecie Biura Literackiego, red. A. Niewiadomski, J.M. Ruszar, R. Sioma, Kraków 2020, s. 148.
3 J. Momro, Imię i hipostaza, [w:], Pokarmy. Szkice o twórczości Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, red. P. Śliwiński, Poznań 2012, s. 92.
4 T. Lenartowicz, Poezje. Wybór, wybrał i oprac. J. Nowakowski, Warszawa 1968, s. 878.

Obraz:

Nasi partnerzy

Wszelkie prawa zastrzeżone - POK © 2024 Polityka prywatności RODO Deklaracja dostępności Mapa strony

Webdesing: Logo WebInspiracje

Przeszukaj naszą stronę:

Schowaj wyszukiwarkę

Schowaj menu
Ten link otwiera nową kartę

Link zostanie otwarty w nowym oknie! Wyrażasz na to zgodę?


Otwórz ten link
Schowaj i wróć do strony

Galeria zdjęć:

    Cenimy Twoją prywatność. Zobacz jak dbamy o Twoje dane i poznaj nasze zasady dotyczące przetwarzania informacji.